Pamiętacie może słuchawki douszne? Kiedyś był to jedyny sposób na bardzo ergonomiczne urządzenia do słuchania muzyki. Dodawane niegdyś do wszystkich telefonów, discmanów i MP3 dziś stanowią niszę i w sumie mało kto jeszcze z nich korzysta.
Jeśli szukamy słuchawek tanich i łatwych do przenoszenia skupiamy się głównie na modelach dokanałowych. Owszem, jest to rodzaj słuchawek dousznych, jednak są one mocowane głębiej naszego ucha, co pozwala na lepszą izolację od otoczenia i przekłada się również na jakość słyszanego dźwięku. Oczywiście porównuję je tutaj ze słuchawkami dousznymi otwartymi, nie zaś z nausznymi. Szukając czegoś, co zmieści się w kieszeni, wybór ogranicza się tylko do modeli słuchawek dokanałowych. Sam, stojąc przed takim wyborem, postanowiłem wpierw spróbować owych wynalazków ze śmiesznymi gumeczkami. Męczyłem się dość długo, nim w końcu udało się mi jako tako wcisnąć je do ucha. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy uszy, to dyskomfort. Ten był tak duży, że wytrzymałem ze słuchawkami kilkanaście minut, ponadto non stop mi wypadały. Wróciłem więc do moich małych „czołgistek” – AKG K518 DJ.
Słuchawki dokanałowe na tle nausznych wypadają dość blado. Może nie jestem jakimś wytrawnym koneserem brzmień dochodzących z malutkich głośniczków, ale przyznam, że dla mnie ta stosunkowo tania konstrukcja brzmi wystarczająco dobrze. Po trzech latach słuchania muzyki w idealnej izolacji i ze świetną jakością dźwięku ucztę dla uszu przerwał mi poszarpany kabel. Oczywiście po słuchawkach za nieco ponad 100 zł można było się tego spodziewać – kabelek jest chyba grubości nitki, co raczej nie wskazuje na jego długą żywotność. Zostałem więc skazany na zrobienie tzw. recablingu.
Niestety do końca wakacji niewiele, a po drodze jeszcze jeden wyjazd. Nie mam czasu na wymianę kabla i oplecenie go, aby zwiększyć jego trwałość, więc musiałem poszukać jakiegoś zamiennika dla AKG. Z czeluści graciarni wygrzebałem słuchawki, jakie dostajemy wraz z iPhonem – EarPods.
Chociaż wyglądają one niestandardowo, to niewątpliwie są przykładem słuchawek dousznych – wkładane do małżowiny i otwarte. Jakie wielkie było moje zdziwienie, gdy je założyłem, ustawiłem różne opcje w telefonie i włączyłem jeden z utworów. Dźwięk był w miarę czysty, basy nie rozpieszczały, ale dało się je słyszeć, głośność również zadowalała. Oczywiście sporo dawał equalizer i ustawienia, ale w efekcie pojawił się uśmiech na mojej twarzy. Ponadto oferowały one mikrofon z przyciskami multimedialnymi. Niestety z nich jedyne, co zadziałało na moim Xiaomi, to środkowy przycisk (zatrzymywanie utworu, przewijanie, odbieranie połączenia itp.).
Przyszedł czas krótkiego przejazdu pociągiem. Założyłem swoje EarPody i… przypomniałem sobie, czemu mało kto używa już słuchawek dousznych. Dźwięki muzyki oraz kół pociągu sunących po szynach nie były dobrym połączeniem. To wszystko przez ich otwarty profil – uszy nie są szczelnie zamknięte, co pozwala na to, by odgłosy z otoczenia również się do nich dostawały. Ma to oczywiście pewne zalety – uszy nie męczą się zbyt szybko oraz w przypadku, gdy musimy też słyszeć, co dzieje się dookoła nas. Niestety tutaj znów, podobnie jak ze słuchawkami dokanałowymi, nie odpowiadało mi to. Brak izolacji niesamowicie denerwował i słuchanie muzyki w ten sposób było równie niewygodne jak w przypadku wciskanych dokanałówek. Muszę jak najszybciej naprawić moje AKG, by znów cieszyć się idealną równowagą między izolacją i wygodą, tracąc niestety na ergonomii.
Otwarty profil świetnie sprawdza się w trakcie uprawiania sportu, ale w niektórych pozycjach bardzo łatwo wypadają. Gwoździem do trumny dla zwykłych dousznych słuchawek stały się nowe konstrukcje otwarte. Dla aktywnych stworzono słuchawki ze specjalnymi „zawieszkami” na ucho, które uniemożliwiają wypadnięcie ich z uszu. Niewątpliwie jest to o niebo lepsze rozwiązanie niż zwykłe modele.
W ten oto sposób kolejna niegdyś bardzo popularna rzecz odchodzi do lamusa. Zostają jej ulepszone wersje oraz inne rozwiązania, które dalej spełniają swoją rolę.