Długo szukałem przeglądarki dla siebie. Miała być szybka i konfigurowalna. Sprawdziłem Chrome, Firefoxa, Operę, nawet Safari na Windowsie. Nic jednak nie pozwalało mi na ustawienie wszystkich potrzebnych opcji i komfortowe przeglądanie internetu. Jednak niedawno z bety wyszło dziecko twórców starej, dobrej Opery – Vivaldi.
Wiele osób z utęsknieniem wspomina niegdyś popularne, stare wersje Opery. Kiedyś szanowana przez zaawansowanych użytkowników przeglądarka obecnie traci fanów z powodu kierunku rozwoju, jaki obrali jej twórcy. Grono osób odpowiedzialnych za „dawną Operę” postanowiło opuścić firmę i zająć się tworzeniem własnego programu do przeglądania internetu. Tak oto zrodziło się Vivaldi, które już podczas przedpremierowej fazy beta zostało nagrodzone licznymi pochwałami przez testerów, a nawet okrzyknięte przez niektórych najlepszą przeglądarką. Po miesiącach kolejnych udoskonaleń Vivaldi doczekała się pierwszej stabilnej wersji i dzisiaj można się cieszyć jej funkcjami, lecz jest ona nadal rozwijana i nie ukrywam, że wciąż drzemie w niej ogromny potencjał.
Minęły już czasy gdy to Chrome był tym „jedynym słusznym wyborem”. Rozwój przeglądarki zahamował tak samo jak i ona, tracąc szybkość działania i zjadając ogromną ilość RAM-u niczym stereotypowy, leniwy grubas. Co prawda nie jest on niczym pasożyt systemowy, ale sprawność jego działania oraz optymalizacja pozostawiają wiele do życzenia. Wprawdzie postęp technologiczny sprawił, że teraz optymalną ilością RAM są cztery gigabajty, a powoli standardem staje się posiadanie dwukrotnie większej pojemności. Ale niemal wszystko (w końcu) zaczyna iść w stronę oszczędności – zarówno systemy jak i programy są pisane w taki sposób, by bez problemu działać z wykorzystaniem mniejszej mocy obliczeniowej, tego również należy oczekiwać od przeglądarki. Ta natomiast przy wielu kartach z wykorzystaniem chociażby wtyczki Flash czasem potrzebuje więcej mocy niż niejedna gra komputerowa.
Zwykła Opera pod kątem „zasobożerności” prezentuje się o wiele lepiej, jednak brakuje jej bogatej bazy rozszerzeń i wtyczek, jakimi dysponuje Chrome. Brakuje jej także wielu funkcji, których z aktualizacji na aktualizację została najzwyczajniej w świecie pozbawiona. Tak oto w grze przeglądarkowej, aby wysłać szybki atak musiałem instalować starą, poczciwą wersję, oznaczoną numerkiem 12. Owszem, nie było to zwykłe zastosowanie (sekwencja przeskakiwania do następnej karty i klikania w przycisk, wszystko za pomocą jednego klawisza), jednak od przybytku głowa nie boli, prawda?
Złotym środkiem na dolegliwości wszystkich przeglądarek ma być Vivaldi. Projekt zakłada połączenie szybkości, bogatej bazy rozszerzeń oraz zaawansowanych ustawień personalizacji. Przeglądarka jest potężnym, ale bardzo żwawym kombajnem do przeglądania internetu, opartym na silniku Chromium, znanym z produktu firmy Google. Na pierwszy rzut oka widoczne jest dostosowanie koloru paska adresu do barwy przewodniej na danej stronie internetowej. Gdy przejdziemy jednak do ustawień możemy natknąć się na niemałą niespodziankę.
Mnogość funkcji robi wrażenie. W ustawieniach znajdują się podstawowe opcje jak chociażby wybór strony startowej oraz wyglądu, jednak im dalej w las, tym więcej drzew. Natknąć się można na przykład na konfigurację gestów wykonywanych za pomocą myszki, skrótów klawiaturowych, opcjach wyszukiwania, czy układu wielu elementów wchodzących w skład interfejsu. Wciąż jednak brakuje swobody w ustawianiu bardziej zaawansowanych sekwencji, tak jak miało to miejsce w starszej Operze.
Twórcy Vivaldi zwrócili uwagę na białe paski po bokach ekranu, które w trakcie przeglądania wielu stron internetowych nie są do niczego przydatne. Tak oto zamiast marnowania miejsca można przypiąć zeskalowaną stronę i mieć szybki dostęp do tablicy na Facebooku, czy chociażby relacji na żywo z jakiegoś wydarzenia. Sprawnie działa także Youtube oraz inne serwisy wideo. Wszystkie witryny z tzw. „panelu www” dodawane są do bocznego paska i dzięki temu zawsze mamy je pod ręką.
Osobiście w tym panelu brakuje mi funkcji lepszej nawigacji (jak chociażby możliwość wpisywania adresu), jednak równie dobrze można uruchomić dwa okna przeglądarki na ekranie. Zapewne autorom chodziło o zapewnienie podręcznego dostępu do najważniejszych portali, uruchamianych często w wersji mobilnej. Oprócz tego zachwyciła mnie również opcja grupowania kart oraz tworzenia szybkich notatek. Dobrze działa także funkcja tworzenia zakładek. Co do instalowania dodatków, nie ma najmniejszego problemu, by rozszerzenia ze sklepu Chrome działały na Vivaldi. Adblock dobrze blokuje strony, Office Online również działa bez zarzutów.
Jeśli miałbym wymienić słabe punkty przeglądarki to na dzień dzisiejszy z pewnością byłby to brak wersji mobilnej oraz synchronizacji. Wiele osób pewnie w tym momencie przekreśliło tę przeglądarkę z powodu braku tak istotnych rozwiązań. Produkt ten jednak dopiero zadomawia się na rynku i warto dać mu trochę czasu na zbudowanie własnego ekosystemu. Sądzę, że synchronizacja oraz wersje na różne platformy, w tym także mobilne, to tylko kwestia czasu. Aktualnie mocno trzymam kciuki za rozwój Vivaldi i zachęcam Was do jej sprawdzenia. Być może wam również przypadnie ona do gustu.