Telefon komórkowy w dzisiejszych czasach stał się już nieodłącznym atrybutem współczesnego człowieka. Te małe „mobilne komputery” zabieramy ze sobą dosłownie wszędzie jak się okazuję również tam gdzie nie powinniśmy co może się skończyć dla nas tragicznie.
Smartfon w „ogniu”
Pewnie nie jest to pierwszy artykuł jaki czytacie o samoistnym zapaleniu się smartfona, niestety ale ten precedens w dalszym ciągu istnieję i dotyczy głównie modeli Samsunga. Z jednej strony nie ma się co dziwić, producent dokłada wszelkich starań aby najnowsze modele były nie tylko wydajne ale również sprawnie działały. Cała moc obliczeniowa spoczywa na procesorach (np. Snapdragonach 810), które przy silnej eksploatacji intensywnie się grzeją i mamy gotowy wypadek, w szczególności kiedy telefon nie ma jak „oddychać” i opróżniać ciepła na łóżku a już nie daj Boże pod poduszką. W przypadku flagowych modeli Samsunga obserwujemy takie wpadki od modelu S3 aż do modelu S5, o jednym z nich napisał w Sieci użytkownik o nicku Jjhen robiąc czarny piar Koreańskiemu gigantowi.
Na zdjęciach możemy zauważyć, że telefon posiada wyraźne ślady spalenizny. Według portalu PhoneArena użytkownik tej nieszczęsnej „piąteczki” twierdzi, że urządzenie leżało na biurku i co najważniejsze nie było nawet podłączone do ładowania. W telefonie mogła być uszkodzona prawdopodobnie bateria albo płyta główna na, której procesor otrzymywał za dużą ilość mocy co mogło spowodować zapłon urządzenia. Mimo, że takich przypadków na skale światową mamy stosunkowo nie dużo to naprawdę trzeba uważać bo wszystko i wszędzie jest możliwe.
NYPD ostrzega przed pożarami
O jednym z kolejnych przypadków samozapłonu smartfona dowiedzieliśmy się z tweeta nowojorskiej policji gdzie doszło do kilku wypadków. Policja wrzucając na tweeta zdjęcia spalonych poduszek przestrzega aby nie zostawiać na noc telefonów na ładowaniu w szczególności pod poduszką, do tych ostrzeżeń przyłącza się również David Berardesca, komendant straży pożarnej z Hamden.
Zaleca się pozostawienie tego typu urządzeń na twardej powierzchni tak aby ciepło mogło się rozproszyć. Pamiętajmy, że bateria podczas ładowania może się roztopić a nawet wybuchnąć.
Przeglądając dokładnie zdjęcia możemy zauważyć, że na wszystkich mamy widoczne modele koreańskiego producenta (coś ten Sami nie ma szczęścia). Jak wspomniałem wyżej skala takich przypadków jest naprawdę nie wielka i tutaj nie ma reguły, czy to będzie Samsung czy Apple czy Sony. Nie ważne jaki telefon położymy pod poduszkę w dodatku podpięty do ładowania wszystkie mogą zacząć się kopcić. Powód? Wydaje się oczywisty ale jak widać po zdjęciach nie dla wszystkich. Smartfony są jak „mobilne komputery” pracujemy na nich bardzo intensywnie wykonując różne czynności i często odczuwamy, że tylna pokrywa się nagrzewa. Procesor pracując wydziela ciepło a w przypadku szczelnie zabudowanych telefonów te ciepło nie ma ujścia (np. Sony M4 Aqua) i dlatego tylna pokrywa często robi się ciepła a czasem nawet bardzo gorąca gdzie dobrym przykładem jest HTC One M9 ze Snapdragonem 810.
Samsung uczy się na błędach
Producenci cały czas pracują nad tym aby ich urządzenia nie nagrzewałyby się za bardzo, jedną z takich metod jest wypuszczanie aktualizacji oprogramowania poprawiających wydajność systemu co ogranicza też pobór baterii. Samsung postanowił pójść jednak trochę dalej i wprowadził do swoich najnowszych flagowców system wodnego chłodzenia. Prawdopodobnie samsung wyciągnął wnioski ze wszystkich „pożarów galaxy” i zaprezentował nam najnowszą technologie we flagowych modelach S7. Jako ciekawostkę dodam, że taki system wprowadziło już kilku producentów takich jak Microsoft czy Sony. Za pewne jesteście ciekawi jak działa taki system?
System chłodzenia to nic innego jak nieduża rureczka o wielkości 107×58 mm oraz grubości zaledwie 0,6mm. Taki malutki system dokładnie ochładza wnętrze telefonu przy użyciu wody albo glikolu etylenowego. Dzięki tej niedużej ilości cieczy oraz parownika i płytki dyfuzyjnej ciepło procesora jest odprowadzane na zewnątrz poprzez obudowę. Parownik jest umieszczony nad procesorem – ciepło rozgrzewa płyn, który poprzez kanał dostaje się do płytki dyfuzyjnej, gdzie odprowadzane jest ciepło, a ciecz przechodzi znów w stan płynny. Proste? Nie wygląda, najważniejsze aby się sprawdzało a o tytułowych pożarach już nikt nie będzie pisał.
Źródło: dailymail.co.uk